Archiwum

Dziki błysk w szczęce Ukraińca albo problemy z ruskością

            Werchowna Rada, ukraiński parlament, debatowała 5 października nad uczczeniem 180. rocznicy utworzenia „Ruskiej Trójcy” i 175. rocznicy wydania almanachu „Rusałka Dnistrowa”. Z 394 zarejestrowanych posłów za uchwałą głosowało 347. Gremialne poparcie jednoznacznie proukraińskiej inicjatywy przez posłów Partii Regionów było efektem wystąpienia Mychajły Czeczetowa, pierwszego zastępcy przewodniczącego klubu Partii Regionów, dyrygującego w Werchownej Radzie koalicyjnymi knopkodawami – naciskającymi przyciski. Czeczetow, eufemistycznie mówiąc mało sympatyczny „żołnierz” Janukowycza, w swym wystąpieniu, jak zawsze wygłoszonym po rosyjsku, podkreślał, że chodzi o galicyjskich działaczy, którzy dążyli do jedności trzech bratnich narodów, dlatego używali hasła „Russkaja Troica”. Nieważne, czy to dowód bezgranicznej ignorancji Czeczetowa, czy też cynicznej manipulacji – przede wszystkim – własnym elektoratem; w kuriozalny sposób dała o sobie znać sprawa tylko na pozór językowa. Nic nowego. Daniel Beauvois, wybitny francuski znawca wschodniej Słowiańszczyzny, pisał: „ Należy w tym miejscu zwrócić uwagę na nadużycie, jakiego dopuszczają się autorzy licznych  podręczników. Wykorzystując podwójne znaczenie przymiotnika russkij (rosyjski i ruski), niektórzy z autorów mówią o państwie rosyjsko-litewskim w XIV wieku. Istniało jedynie państwo litewsko-ruskie. W roku 1914 naczelny wódz armii carskiej, wielki książę Mikołaj Mikołajewicz w mowie z 14 sierpnia odwoływał się do „słowiańskiego braterstwa polsko-rosyjskiego” wobec niebezpieczeństwa niemieckiego i przypominał, że już w 1410 roku pod Grunwaldem u boku Polaków bili się z Krzyżakami Rosjanie. Wielkie znaczenie ma zatem w historii filologia” (D. Beauvois, Spory historyków (Francja, Rosja, Polska) wokół Ukrainy-Rusi, w: Historia Europy Środkowo-Wschodniej, t.2, IESW, Lublin 2000, s. 40).

         W Polsce nie ma problemów typu Czeczetow i bezmyślne knopkodawy, nikt nie gra politycznie na różnych znaczeniach i odcieniach terminu ruski. Mamy natomiast do czynienia ze zjawiskiem coraz większej dominacji języka potocznego nad polszczyzną ogólną. Wdziera się on na szpalty poważnych gazet. Tematyka rosyjsko-ruska po katastrofie smoleńskiej zajmuje wiele miejsca w publicystyce. Po n-tym użyciu słowa ruski w znaczeniu rosyjski napisałem do „Gazety Wyborczej”: „Po raz kolejny kilkaset  tysięcy (milion?) czytelników „GW” przeczytało dziś o ruskim, konkretnie – głosie. W większości to raczej wyrobieni odbiorcy, którzy pierwsze, literackie znaczenie terminu ruski  rozumieją. Nie mogę jednak pojąć, dlaczego poseł Brudziński – ekspert od ruskich trumien – ma wyznaczać linię stylistyczną gazety, która dla spadkobierców ruskiej państwowości robi tak wiele. Życie potwierdza to, co podaje Słownik polszczyzny potocznej: na lubelskim bazarze wisi reklama – Taniej jak u Rosjan. Polski konkurent czuł, że słowo ruski, jakim zbiorowo określał handlujących obok gości z, generalnie mówiąc, Wschodu jest pogardliwe. Użył politycznie poprawnego, ale fałszywego. Strach pomyśleć co będzie, gdy – dzięki Brudzińskiemu i jego mimowolnym naśladowcom – ruski będzie wywoływał taką awersję, że oddalone od wspomnianego bazaru o dwieście metrów  Muzeum na Zamku zechce zmienić określenie bizantyńsko-ruskie freski na bardziej strawne”. Odpowiedź nie nadeszła, za to po pewnym czasie w dziale sportowym rzeczonej gazety zjawił się artykuł "Małyszomania do sześcianu". Traktował o przygotowaniach do Euro 2012 w Polsce i na Ukrainie.  Nie mógł nie wywołać reakcji. Napisałem: „Za tekst «Małyszomania do sześcianu» red. Leniarskiemu należy się palma pierwszeństwa w konkurencji tabloidyzacja "GW" w kwestii rusko-ukraińskiej. Jest "ruskie złoto w koronce Walerego" w śródtytule, ale już "rosyjskie" w tekście traktującym o tym robotniku najemnym z Ukrainy, i wreszcie coś niepowtarzalnego: dziki błysk, bijący z rusko-rosyjskiej złotej koronki w szczęce Ukraińca. Inni mają dziki błysk w oczach, Ukrainiec ma go w zębach”. Zero reakcji. 13 lipca ta sama gazeta drukuje tekst „Z lwowskich kanałów po Oscara”, recenzję nowego filmu Agnieszki Holland. Po lekturze napisałem: „Jeśli prawdą jest, że w filmie "W ciemności", jak pisze Magdalena Żakowska, "tak jak w przedwojennym Lwowie słyszymy ...kilka języków: polski, niemiecki, rosyjski, jidysz" to będzie koszmar. Tylko utwierdzi zachodnich odbiorców w przekonaniu, że realnie nie ma czegoś takiego jak Ukraińcy, język ukraiński. Gdy kilka lat temu wydarzyła się katastrofa na lotnisku we Lwowie, BBC informowała na pasku - Lvov, Russia. Paradoksalnie mam nadzieję, że chodzi tu o inne nieporozumienie, o którym natrętnie pisałem do Was już chyba dwukrotnie: chodziło o język ruski, który autorka, zatroskana o poprawność, zmieniła na rosyjski”. Polacy z pokolenia dzisiejszych dwudziesto i trzydziestolatków nie znają cyrylicy – sam przekonałem się o tym kilkakrotnie. Kraje za wschodnią granicą to dla większości terra incognita w sensie geograficznym i historycznym. Ktoś taki nie zna literackiego znaczenia słowa ruski i, powodowany poprawnością polityczną, może zamienić je na rosyjski. Pozostaje oczekiwanie na premierę filmu.

         Ukraina jest terra incognita dla wielu w Europie. Niedawno trener jednej z angielskich drużyn, rywala Dynama Kijów w lidze europejskiej, na konferencji prasowej powiedział, że nie zdawał sobie sprawy z tego, że Ukraina leży w Europie. Nie pospieszajmy z potępieniem. To nie musi być efekt nieuctwa, a po prostu wynik korzystania z konkretnych źródeł. Na przykład z Collins Colour Encyklopedia, Harper Collins Publisher Ltd, 1993, gdzie Ukraina leży… w Azji Środkowej. Potępić należałoby polskiego wydawcę za brak jakiejkolwiek korekty/glosy. Zbliżające się Euro 2012 to niepowtarzalna szansa dla Ukrainy, by ukazać światu nie tylko – daleki od pragnień większości mieszkańców – dzisiejszy europejski mimo wszystko kraj, ale i odfałszować przeszłość, którą kradną jej sąsiedzi. To dobra szansa, by dotrzeć z przekazem, że dawna Ruś – Ruthenia w łacińskiej wersji – znalazła kontynuację nie w Rosji, która do końca XVII wieku była Moscovią. Norman Davies w swojej „Europie. Rozprawie historyka z historyką” kończy kapsułkę o Ukrainie słowami: „Pod względem liczebnym mogą [Ukraińcy] się równać z Anglią czy Francją i mają własne liczące się mniejszości; mimo to w podręcznikach do historii nie poświęca się im wiele miejsca. Przez wiele lat tradycyjnie przedstawiano ich światu jako „Rosjan” lub „Sowietów” tam, gdzie mogli sobie zasłużyć na pochwałę, a jako „Ukraińców” jedynie wtedy, kiedy robili coś złego. Wolnym głosem przemówili znowu w dopiero latach dziewięćdziesiątych XX wieku. Republika Ukraińska ostatecznie ogłosiła swoja niepodległość w grudniu 1991 roku, stając w obliczu niepewnej przyszłości”. Pod koniec 2011 roku słowa niestety znowu aktualne.