Archiwum

Szeptycki - wybitny pasterz czy upiór zagubiony w stadzie?

We wrześniowym numerze miesięcznika „Historia”, wydawanego przez redakcję tygodnika „Uważam Rze”, znalazł się artykuł Andrzeja Zięby pt. „Widmo Świętego Jura”. Rzecz traktuje o metropolicie Andrzeju Szeptyckim, życie i działalność którego Zięba, pracownik naukowy UJ, bada od dawna. Tekst umieszczono w rubryce „Kresy” i była to decyzja słuszna. Bo autor doszedł w ewolucji swych poglądów na temat metropolity do pewnej granicy. Nie będąc historykiem nie podejmuję się polemizować z krakowskim badaczem na gruncie archiwaliów. Mija się też z celem powoływanie na opinie innych, gdyż dla Zięby to „oczywisty idiotyzm”, „drwina z chrześcijaństwa”, „naiwne wystrzały”. Pozostaje jedyne wyjście: niech z Andrzejem Ziębą podialoguje sam Andrzej Zięba. Z tym z „Uważam Rze” ten z „Gazety Wyborczej”, w której 4-5 listopada 2000 r. zamieścił długi materiał pt. „Ewangelia, Ukraina”, także traktujący o Słudze Bożym.

 

Zacznijmy od tytuły z „Historii”. „Widmem Świętego Jura” nazwał Iwan Kedryn, dziennikarz ukraiński, sposób postrzegania przez Polaków siedziby metropolity Szeptyckiego, gdzie odbywały się „tajne zebrania terrorystów z Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów i prosowieckich agentów z Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy”. „Demony polskiej świadomości”, z których kpił Kedryn, nie „były jednak płodem polskiej wyobraźni”, stwierdza Zięba. Prowadziło to do ludobójstw: „Jedno (Żydów) z udziałem synów i córek greckokatolickich duchownych, drugie (Polaków) zorganizowane przez nich. Nastąpiła kumulacja doświadczeń”. Dwanaście lat temu badacz z UJ też cytował Kedryna, ilustrując swe słowa o polskich gazetach, które „wykreowały negatywny wizerunek metropolity”. Wtedy jednak Zięba konkludował: „W rzeczywistości Szeptycki w sprawach politycznych opierał się na umiarkowanych, legalnych politykach, głównie z Ukraińskiego Zjednoczenia Narodowo-Demokratycznego. Wspierał wszystkie inicjatywy kompromisowe, najchętniej te, które odwoływały się motywacji religijnej”. Od kompromisu do ludobójstw. W dwanaście lat.

Powrót metropolity do swych ruskich korzeni to dla Zięby AD 2012 „recykling etniczności”, „determizm rasowy”. W ten sposób, „naprawiając niepopsute”, naruszył on „zastaną równowagę”. Miał „kłopot osobisty”, który doprowadził go do uzasadnienia normy: żyjąc na Rusi (Ukrainie), mając przodków Rusinów, powinieneś czuć się Rusinem (Ukraińcem). Według Zięby taka norma na pograniczu etnicznym „stanowiła pokuszenie do myślenia nacjonalistycznego. Ułatwiała wyniuchiwanie ludziom ruskiego pochodzenia, nagabywanie ich, aby «wracali», i agresję, gdy nie chcieli tego zrobić”. Zięba w hipostazie z roku 2000, komentując wydany przez Szeptyckiego list pasterski do Polaków-grekokatolików, w którym deklarował „opiekę nad tą mniejszością narodową w swym Kościele”, konkludował: „Tak wyglądał bowiem jego program pastoralny - być biskupem dla wszystkich: rusofilów, narodowców ukraińskich i Polaków”.

W „Uważam Rze” Zięba napisał, że Szeptycki chciał wciągnąć Polaków pod koniec 1941 roku w „pułapkę polityczną”. Chodziło o wydanie wspólnej odezwy o współpracy polsko-ukraińskiej. Przed wizytą polskiego wysłannika obradowała Ukraińska Rada Narodowa, która „już 14 stycznia następnego roku wystosowała list do Hitlera z kolejną ofertą współpracy. Metropolita podpisał się na pierwszym miejscu”. Dwanaście lat wcześniej historyk z UJ umieścił to wydarzenie w kontekście strachu metropolity przed „walką wszystkich ze wszystkimi”, jego wypowiedzi przeciw mordom. Fragment o śródtytule „Nie zabijaj” kończył się słowami: „Proponował też szefowi polskiej rady Głównej Opiekuńczej Adamowi Ronikierowi, i to już w połowie listopada 1941, wydanie wspólnej odezwy do Polaków i Ukraińców wzywającej do zgody, z podpisami ich oraz Wincentego Witosa i abp. Krakowskiego Adama Sapiehy. Czynniki polskie tę propozycję odrzuciły”.

W roku 2012 Andrzej Zięba bez cienia wątpliwości twierdzi, że metropolita Szeptycki „poparł tworzenie ukraińskiej dywizji SS, która pacyfikowała Wołyń i Małopolskę”. Dwanaście lat temu był zdania, że „nie dysponujemy dowodami niezbitymi, że Szeptycki zgodził się na tworzenie SS-Galizien, niektórzy historycy w to powątpiewają”.

Deprecjonując postać greckokatolickiego hierarchy, Zięba pisze dziś: „Desygnowany do roli proroka koncepcyjnie wyprzedzającego epokę zamienił to na ambicję bycia razem ze swoją wspólnotą. Nie przewodził - szedł w stadzie, gdy ono się zgubiło, on też”. Dwanaście lat temu ten sam autor pytał retorycznie: „Czy mogła odnieść sukces w tej części świata i w tym momencie dziejowym inna propozycja niż Kościół narodowy?”, i przywoływał postać kardynała Ledóchowskiego, walczącego z Kulturkampfem, który „nieoczekiwanie dla siebie stał się obrońcą praw narodowych”. A słowa prymasa Stefana Wyszyńskiego, wzywającego w homilii na pogrzebie łacińskiego arcybiskupa Lwowa Eugeniusza Baziaka, „by przenikać Duchem Bożym naród, tak iżby nie można było oderwać spraw Bożych od spraw tej ziemi”, to, według Zięby, „w istocie rzeczy usprawiedliwienie drogi życiowej Szeptyckiego”. Dwanaście lat temu Zięba tak kończył swój artykuł: „I Polakom, i Ukraińcom oczyszczona z legendy pamięć o tym wybitnym biskupie dostarczyć może wiele przemyśleń nad moralnym wymiarem polityki i dopomóc w krytycznej analizie wyborów dokonywanych w tym zakresie przez ich przodków”. Wtedy wybitny biskup, teraz zagubiony w stadzie.

Współczesny Zięba pisze rzeczy, z którymi nie wiadomo co robić: „Z wyznań matki można zbudować bardziej bezkompromisowy akt oskarżenia wobec metropolity niż ten głoszony przez bliskich ofiar obu ludobójstw”. „Wiele ludzkich tragedii kosztowała w latach II wojny światowej homilia o narodowych prawartościach” - chodzi tu chyba o list do duchowieństwa diecezji stanisławowskiej. Rzeczywiście „polska pamięć utrwaliła złowieszcze widmo miejsca i upiorny wizerunek jego gospodarza. Święty Jur Straszy”.

Zięba w roku 2000 przywołał słowa Jarosława Iwaszkiewicza z roku 1968, dla którego tajemnica powołania kapłańskiego hrabicza Szeptyckiego była „jedna z największych tajemnic psychologicznych początku naszego wieku”. Psychologiczną zagadką początku naszego wieku jest ewolucja badacza z UJ.

Ks. Bogdan Pańczak